Zanim Staś pojawił się na świecie, dywagowaliśmy, przewidywaliśmy, wyobrażaliśmy i wszystko inne na „iśmy”, jak to będzie z naszym stylem życia. No bo w końcu globtroterzy z nas pełną gębą, a przynajmniej półgębą. Oczywiście, zapowiadaliśmy sobie, że nie zrezygnujemy z niczego, a wprowadzimy jedynie pewne modyfikacje, żeby dopasować się do naszego szkraba. Będziemy jeździć, podróżować, zwiedzać i poznawać, bo w końcu to uwielbiamy najbardziej na świecie.

Pozostając w sferze błogich marzeń, czekaliśmy na pierwszą okazję, żeby porwać maluch na jakąś wyprawę i przetestować nasze umiejętności przetrwania z nim w terenie. Niczym przyczajony tygrys spędziliśmy całą zimę na planowaniu tego, gdzie zabierzemy Stasia, kiedy będzie już ciepło. Ciekawe, ile czasu jeszcze byśmy czekali, gdyby nie mój wyrywny mąż, który stwierdził, że dosyć i basta. Syn nam już urósł i noworodkiem nie jest, a więc najwyższy czas, aby posmakował podróży z rodzicami.

Jako że zamieszkujemy region z cudownej aury słynący, gdzie czasem słońce, czasem deszcz, ale najczęściej to raczej zimno jest. Nie powiem, zazdrość nas skręca, kiedy oglądamy prognozę pogody i zawsze odstajemy od reszty, bo na Południu najcieplej, na Zachodzie nie najgorzej, a nad morzem i tak narzekać nie mogą, bo mają morze, a u nas… Prawie zawsze najzimniej, kiedy przychodzi wiosna, czy lato, to najpóźniej. Oj ciężki ten nasz los, dlatego stwierdziliśmy, że na przekór wszelkim prognozom zabierzemy Stasia na poszukiwanie wiosny.

Najpierw stanął przed nami poważny dylemat – pierwsze duże pakowanie, bo to w teren i raczej zimnawo, a więc trzeba przewidzieć milion opcji, jak tu przewinąć, nakarmić, przebrać , zabawić itd.

Okazało się, że poszło o wiele łatwiej niż zakładaliśmy, a Stasio był idealnym kompanem, który sprawdził się niczym stary wyga. Nie narzekał i nie marudził, posłusznie udawał się wszędzie z rodzicami, nie wybrzydzał na jedzenie i pogodę. A tak naprawdę, to większość wyprawy przespał. Świeże powietrze podziałało na niego bardzo uspokajająco i brzdąc nawet w trakcie leśnej przeprawy wózkiem nie drgnął.

Zapomniałabym, że nie napisałam, dokąd to nas poniosło. Ano już wyjaśniam. Jak tytuł tego posta rzecze, pojechaliśmy szukać wiosny. Żeby nie przeżyć zawodu, obraliśmy kierunek na południe i dotarliśmy w okolice Mielnika nad Bugiem. Słońca nie było za wiele, a powietrze było raczej rześkie, ale na szczęście nie wiało. Mogliśmy się więc powłóczyć nad rzeką i w lesie, w którym odkryliśmy niezbite dowody w postaci świeżych bazi na to, że wiosna musi już do nas zawitać. Trudy leśnych ostępów udało nam się pokonać, przenosząc wózek w powietrzu. Stasio niczym król w lektyce ani drgnął.  I tylko jedna rzecz może mi spędzać sen z powiek, kiedy dorosły już Stasio zapyta nas o to, co my z nim w tym lesie wyprawialiśmy. Póki co, cieszymy się jednak, że pierwszawyprawa w teren ze Stasiulem już za nami. Czekamy na więcej 🙂