Stało się. Nasz pierwszy MacBook zaliczył zgona. Nie mógł sobie wybrać lepszego miejsca na awarię niż piękną plaże w Chaweng na Koh Samui. Był z nami od ponad roku, to pierwszy sprzęt z nagryzionym jabłkiem, jaki pojawił się w naszej rodzinie. Choć był to sprzęt używany (model z 2008 roku), z niemiecką klawiaturą, jednak tchnąłem w niego nowe życie – dysk SDD poczynił cuda, znalazłem też polską klawiaturę do wymiany po powrocie. Rok temu dzielnie towarzyszył nam podczas podróży po tych samych miejscach – jako narzędzie do pracy dla mnie, backup kart z aparatów, do udostępniania zdjęć na facebooku…a w domu Agnieszka się z nim nie rozstawała, gdyż to był jej domowy laptop.

Jednak w tym roku wytrzymał tydzień podróży. W poniedziałek nagle zaczął się sam restartować. Najpierw co kilka minut, a potem coraz szybciej…aż doszło do tego, że albo się nie włączał, albo na 3 sekundy…i znowu reset. W internecie jest mnóstwo instrukcji co zrobić w takim przypadku, jednak nie pomagały. Nie poddawałem się. Aga w sklepie wypatrzyła śrubokręty, więc kupiłem takie małe, zegarmistrzowskie (za 9 zł komplet) i poszły w ruch…

IMG_20140513_112410

Liczyłem, że może całkowite odłączenie baterii czy pamięci zresetuje maka i coś mu pomoże. Więc odkręcałem i odkręcałem śrubki….wymontowałem co było do wymontowania…

IMG_20140513_112829

A on nadal, jak się włączał (co nie zawsze miało miejsce), to na 3 sekundy…

Tak więc musiałem się poddać i oficjalnie uznać (z bólem serca) całkowity pad laptopa.

Najgorsze w tym jest to, że jestem pracoholikiem i podstawową zaletą posiadania laptopa w podróży jest możliwość pracy. Na telefonie czy kindlu ciężko się odpisuje na maile, a dziennie kilka piszę. Trzeba też jutro ZUS zapłacić, jakieś fakturki popłacić, wynająć samochód czy zrobić checkin. No i można też backupować zdjęcia. A tak, zostaliśmy tylko z smartfonami i tabletem Kindle.

Co i tak jest lepiej, niż 3 lata temu w Indonezji, gdzie po pewnej nocnej jeździe autobusem zostaliśmy z jednym aparatem (na szczęście tym najważniejszym) i zwykłym kindlem, bo telefony i laptop wyparowały, wraz z gotówką. Ah, co to był za urlop, 4 tygodnie praktycznie bez dostępu do internetu (poza sporadycznymi wizytami co kilka dni na godzinę w kafejce).

Na szczęście, tu gdzie obecnie jesteśmy, jest wypasiona mini kawiarenka internetowa w hotelowym lobby. Trzy iMacki (21 cali) czekają na to, aby ktoś z nich skorzystał. Jednak, nie jest to ani tak przyjemne jak pisanie z hotelowego łóżka, gdzie klima chodzi non stop (bo w lobby spływa się non stop potem, niezależnie od tego, czy jest dzień czy noc). Dodatkowo, gdy piszę te słowa, kilka komarów urządza sobie ze mnie krwawą ucztę i wszystko już mnie swędzi, a nogi najbardziej.

IMG_20140514_142944

Tak więc mam jak jutro zapłacić ZUS, ale ze wzgledu na krwiożerczość tutejszej fauny oraz strumienie potu zasłaniajace widok, pisanie długich wpisów na bloga, chyba zostawimy sobie na powrót.