Zaczęło się. Nadciąga prawdziwy armagedon i dzień sądu nad naszą rodzinką, bo oto nadszedł ten czas, kiedy trzeba ścisnąć tyłek w troki i spakować nas na wakacje. Jak ja nienawidzę pakowania, tego wyciągania rzeczy, szukania wszystkiego, co zawsze ze sobą zabieramy i mamy w takim miejscu, żeby „łatwo” było znaleźć. A później smutna selekcja: te szorty już się nie zmieszczą do plecaka, chyba że przyczepimy je na zewnątrz. Zimna kalkulacja: przekroczymy limit czy nie nie przekroczymy, a może by coś jeszcze dorzucić, skoro mamy trochę luzu. Na koniec zostaje jeszcze niepewność, która dosięga mnie najczęściej po zdaniu bagażu na lotnisku, kiedy to zachodzę w głowę, czy zabrałam ze sobą moje najwygodniejsze buty albo leki na żołądek. Szkoda, że nie można wynająć kogoś, kto spakowałby się za mnie i wręczył mi już gotowy plecak. Dzięki temu zaoszczędziłabym pewnie sobie kilka miesięcy, jeśli nie lat z życia, bo chociaż wydaje się to irracjonalne, pakowanie przeraża mnie jak mało która rzecz.

W naszych przygotowaniach do wakacji zaszła jednak poważna zmiana, bo tym razem poleci z nami mały pasażer, nasz 6-miesięczny Staś. O ile wizja niespakowania ulubionych butów przestała już mnie tak bardzo dołować, to na samą myśl, że pominiemy jakąś rzecz niezbędną dla malucha, słabo mi. Dobrze, że piszę tego posta, to potraktuję go jako przypomnienie, kiedy będziemy już odhaczać rzeczy z listy 🙂 Jakby co, to królik jest niezbędny Stasiowi, żeby zasnął. Stasio musi mieć królika, a więc nie obrażę się, jeśli ktoś zadzwoni do mnie tuż przed wylotem i zapyta, czy mam królika 🙂

Walizki i plecaki
fot: thinkstockphoto

Dotychczas podróżowaliśmy zawsze w schemacie: jeden duży, jeden mały plecak na osobę, a tam upychaliśmy wszystko co konieczne: elektronikę, ciuchy, leki, kosmetyki i śpiwory. Tym razem schemat będzie wyglądał tak: wielka walizka, wielki plecak, 2 małe plecaki jako podręczny, wózek, torba podręczna dla Stasia i być może jeszcze jedna torba dla Stasia do nadania. Aha, jeszcze wisienka na torcie – sam Staś. Nie zapowiada się, żeby miał w wieku pół roku pobić rekord sprytu i zacząć chodzić, dlatego on też jest do podziału w momencie, kiedy będziemy decydować, co kto dźwiga.

Wszystkie torby już mamy, to teraz czas je napełnić 🙂 W naszym przypadku powinno być w miarę prosto, bo przerabialiśmy już to sporo razy, więc raczej zbierzemy się w miarę sprawnie. Jeśli chodzi o pierworodnego, to dopiero teraz odkryliśmy, jak wiele rzeczy trzeba ze taszczyć, jak wiele sytuacji trzeba przewidzieć, żeby nie być zaskoczonym na miejscu. W końcu będzie i długa podróż samolotem i łódki jakieś, i autobus, i taksówka. Do tego obawiamy się, że dopadnie nas ząbkowanie…

A kiedyś bywało tak…


fot: thinkstockphoto

 

Tak więc jak spakować 6 miesięczne niemowlę na wakacje?

1. Wózek typu parasolka już jest. Kupiliśmy używany, żeby nie żałować za bardzo, jak się uszkodzi w transporcie. Nie wiemy, czy pozwolą nam go ze sobą zabrać na pokład samolotu, a czeka nas 4-godzinna przesiadka w Amsterdamie, więc na wszelki wypadek wkładamy go w pokrowiec. Może jak będą nim rzucać do luku, to ten pokrowiec trochę zamortyzuje wstrząsy 🙂

2. Nosidło typu mei tai, co by Stasiulka wpakować i ćwiczyć kręgosłup. Może nie jest za wygodne, a w trakcie noszenia pewnie upocimy się jak szczury, bo wykonano je z grubego materiału, to  uważam, że gadżet może okazać się niezbędny. Czy tak będzie, poinformuję już wszystkich after, ale na razie uznajmy, że to konieczne. Nosidło bierzemy do samolotu, bo jak mały uzna, że nie zaśnie bez bujania, to ktoś będzie robił z nim wycieczki w tę i z powrotem.

3. Wielka torba leków wszelakich. Na brzuszek, na główkę, na skaleczenia, na ząbkowanie, na upierdliwość zbytnią też coś się znajdzie.

4. Jedzenie. W tej kwestii uznaliśmy, że trudno byłoby nam zabrać zapas na cały wyjazd. Bierzemy więc tylko trochę słoiczków na drogę i na kilka pierwszych dni. Do tego oczywiście MM. Jak jedzenie, to i butelki (zwykłe i jednorazowe), mały termosik (0,25 l), kubek niekapek, setka śliniaczków, łyżeczki, miseczki (bo nie ma jak to w swoim sprzęcie spożywać obiadki). Ah, jeszcze szczotkę do mycia butelek, no i płyn do tegoż mycia. I jeszcze nasz podkarkmiacz bananów (co to za twór napiszę innym razem, bo tutaj oda co najmniej wymagana).

5. Kosmetyki i środki czystości. Płyn do kąpieli, kremy z wysokim filtrem, do pupy, do ciała. Proszek do prania i niezawodne mydło Biały Jeleń. Mamusiowa pralka ręczna chodzić pewnie będzie codziennie. Do tego te wszystkie waciki, chusteczki mokre i suche, i co tam jeszcze uda mi się wygrzebać z szafki Stasiowej.

6. Róże gadżety. Wanienka dmuchana, bo mały jeszcze nie siedzi do końca stabilnie, więc najlepiej będzie go wpakować do takowej. Koło dmuchane do basenu, żeby trochę funu było. Moskitiera, żeby te cholerniki skrzydlate za bardzo nie pogryzły. Wspomniany przedtem królik i inne zabawki, ale w ilości naprawdę podstawowej.

Tak czy siak, jak w przypadku każdego pakowania, najważniejszy jest plan i dobra lista, w czym specjalizuje się mój małżonek. (Mój plan właśnie przeczytaliście powyżej 🙂 Lepiej odhaczać kolejne rzeczy niż zachodzić w głowę przez godzinę, co by tu jeszcze zabrać. W naszym przypadku to pierwszy dłuższy i dalszy wyjazd, więc zobaczymy, co się przyda, a co mniej. Myślę, że tak objuczeni to jeszcze nigdy nie byliśmy, ale zewsząd słyszę sporo opinii, że to dobry czas na podróże z dzieckiem, bo jak zacznie chodzić, to już tak łatwo nie będzie.

A jakie zdanie na temat takich wyjazdów macie Wy? Łatwo czy trudno jest się zebrać i bez czego nie można naprawdę się obejść?