Powiedzmy sobie szczerze, że większość nas (dziewczyn) uwielbia takie mini gadżety, które ładnie wyglądają, błyszczą, są puchate itd. Lubimy zaglądać do sklepów, w których znajdziemy piękne rameczki, podstawki, poduszeczki, wieszaczki, stroiczki, pojemniczki. (Dla jasności – celowo używam zdrobnień). Najlepiej, żeby było kolorowo, ładnie i tak słodko… a już nie jesteśmy w stanie powstrzymać się przed wrzuceniem takiej rzeczy do sklepowego koszyka.

W związku z tym faktem muszę przyznać dwie rzeczy. Po pierwsze, chociaż należę raczej do rozsądnych osób i wiem, że kupowanie takich pierdołów to w większości przypadków nieopłacalna inwestycja, która pokryje się kurzem na strychu, w piwnicy lub co gorsza, wyląduje na śmietniku, to wrodzony instynkt zbieractwa bywa silniejszy ode mnie i zdarza mi się skusić na jakąś drobnostkę. Po drugie, muszę stwierdzić, że będąc w ciąży, ten wrodzony instynkt przybrał na sile i powodował, że zwracałam uwagę na jeszcze większą liczbę tego typu rzeczy.

W końcu zdziwiłam się bardzo, kiedy trafiając przypadkiem do Empiku (celowo tam nie chadzam), natknęłam się na półkę z pamiątkowymi albumami dla dziecka. Początkowo zupełnie niezainteresowana sięgnęłam po pierwszy lepszy i zaczęłam przeglądać, a tam tyle słodkich różności: cudownych obrazków, pastelowych kolorków, tajemniczych zakładek, kopertek na pierwszy ząbek czy kosmyk włosów i mnóstwo miejsca na wklejanie zdjęć typu uśmiech numer 1, 2 itd. Jednym słowem, tyle stron do zapisania życiorysu bobasa, który w pierwszych chwilach wykonuje kilka podstawowych czynności, aby z czasem wzbogacić się o kolejne odkrywcze umiejętności. Popłynęłam i zapragnęłam mieć taki album, żeby móc opisać wszystko, co z naszym Stasiem związane i uwiecznić pierwsze szczegóły z jego życia. Wyobraziłam sobie, jak siedzę na tym całym macierzyńskim i z zapałem godnym maniaka, wyposażona w nożyczki, zdjęcia, wstążeczki i inne papierki, zapisuję, wklejam, uzupełniam, a później okazuję to dzieło mojemu synowi z powodu jakiejś wielkiej okazji typu okrągłe urodziny i czekam na pochwalne peany na temat cudownej mamy. Pozostając w swej niezmąconej wizji, nadal stałam przy półce i już wiedziałam, że muszę mieć taki album. Wybrałam taki z puchatym misiem na okładce – moim zdaniem najładniejszy ze wszystkich, które przejrzałam.

W tej przydługawej opowieści wszystko zgadzało się do tego momentu, bo później pojawił się Staś…
I jak myślicie: czy uzupełnianie albumu było jednym z czołowych zajęć? Okazało się, że muszę to rozłożyć na raty, bo opieka nad dzieckiem jest bardziej wymagająca niż kolorowe wycinanki. Na pocieszenie usłyszałam ostatnio, że moja znajoma zaczęła uzupełniać taki album dopiero koło trzeciego roku życia dziecka, kiedy to wreszcie znalazła więcej wolnego czasu na takie zajęcia. No cóż, zobaczymy jak będzie ze mną, bo udało mi się już coś wpisać, ale prac manualne z przyklejaniem zdjęć odłożę raczej na później, kiedy to moje ręce nie będą już skrępowane potrzebą zmiany pieluch.

Poniżej zamieszczam kilka ujęć, które pokazują jak wygląda środek mojego albumu. Dla zainteresowanych wydawcą jest wydawnictwo Arkady, a album ma cenę 54,90 zł. Tutaj jednak możecie kupić ten „Album dziecka” taniej