Czyli szkoła rodzenia z perspektywy przyszłego Taty.

Napisałem ten tekst prawie 3 miesiące temu, jednak z nieznanych mi przyczyn nigdy nie został on opublikowany. Dopiero lektura wpisu Damiana z czytanego i cenionego przez nas bloga SlowDayLong – Facet na szkole rodzenia – przypomniała mi o nim i o moich własnych refleksjach w temacie. Tak więc teraz kolej na mnie.

Tytuł tego postu powinien właściwie brzmieć, „Czy warto wysłać żonę do szkoły rodzenia”, gdyż spojrzę na to wyłącznie z męskiego punktu widzenia. W sumie odpowiedź można zamknąć w krótkim stwierdzeniu: „Tak, warto”, zwłaszcza, gdy w wielu miastach, tak jak w Białymstoku, szkoła rodzenia jest bezpłatna.

Dzień, w którym Agnieszka poszła na pierwsze ćwiczenia w szkole rodzenia, to jeden z piękniejszych dni w trakcie ciąży. Zbiegł się on z trudnym czasem, w których ciekawość i strach przed nieznanym, jakim jest końcówka ciąży i sam poród wziął górę nad całą resztą. Żona wariowała z braku wiedzy o tym, co ją czeka, z lęku o Stasia, o to czy nie ma za małego brzucha itp.  Wiadomo, hormony.

Jednak po pierwszych zajęciach wszystko się zmieniło. Nagle nie była już z tym sama, mogła się przeglądać w oczach i brzuchach innych dziewczyn na sali, słuchać praktycznych porad położnych, zadawać pytania i uzyskiwać odpowiedzi. Zawsze gdy wracała, relacjonowała mi przez godzinę czego nowego dowiedziała się o ciąży, porodzie, pielęgnacji noworodka. Czasem były to też ostrzeżenia, na co uważać, zwłaszcza w tych pierwszych dniach po porodzie, aby nie zrobić sobie czy dziecku krzywdy.

Te spotkania, a raczej ćwiczenia, mocno odmieniły zarówno ją, jak i naszą relację, bo wraz z wiedzą przyszło trochę spokoju. Dodatkowym efektem była poprawa kondycji fizycznej, tak ważnej zwłaszcza w końcówce ciąży.

Dzięki ćwiczeniom oddechowym Agnieszka nauczyła się głębokiego i harmonicznego oddechu, który poprawił jakość naszej wieczornej ciążowej praktyki jogi.

Same plusy, a to dopiero początek. Szkoła rodzenia to też wielka maszyna reklamowa. Praktycznie z każdych zajęć Aga wracała z różnymi gratisami od firm, które liczą na przywiązanie przyszłej mamy do swoich produktów. Tak więc oprócz tony materiałów reklamowych dostaliśmy drogie butelki (bardzo się przydały), Sudokrem (możemy otworzyć aptekę, tyle tego mamy), inne kremy, próbki emolientów, skarpetki, łyżeczki, pieluszki…. Lojalnymi klientami tych firm się nie staliśmy, ale dobrze ponad 100 czy 200 złotych w kieszeni zostało. Czysty zysk.

Kulminacją były jednak wspólne wykłady i zajęcia z przygotowania do porodu i opieki nad malcem. Moim zdaniem to bardzo ważne i korzystne, gdy przyszły ojciec znajdzie czas na te kilka spotkań. Patrząc na naszą grupę, to nie każdemu z przyszłych ojców się to udało. Ponieważ wiedzy teoretycznej i praktycznej nigdy nie za wiele, tak więc dzielnie towarzyszyłem Agnieszce na wykładach z fizjologii porodu, opieki nad noworodkiem, szczepień, a także w trakcie spotkań z pediatrą i fizjoterapeutą czy ćwiczeń przygotowujących rodziców do porodu. Spotkania te dodały pewności i spokoju w pierwszych dniach, choć życie zweryfikowało kilka kwestii.

Podsumowując, jeśli tylko nadarzy się taka okazja w Twoim mieście lub okolicy, to warto zachęcić przyszłą mamę do regularnego chodzenia na ćwiczenia do szkoły rodzenia, a gdy przyjdzie czas, to razem z nią dzielnie pójść na wykłady przygotowujące do przyjęcia nowego Ziemianina do naszych domów i serc.

Tata ze Stasiem