Nie wiem jak inni rodzice, ale ja bywam przytłoczona ilością dostępnych na rynku zabawek dla dzieci. O ile na samym początku nie przejmowałam się tym zbytnio, bo Kierusek był bardzo mały i naprawdę niewiele mu było potrzeba do szczęścia, to teraz bywa, że zastanawiam się poważnie nad tym, jakie zabawki dla Stasia byłyby najlepsze. No bo przecież jest tego pierdyliard, edukujące, stukające, grające, gadające, drewniane, ekologiczne, plastikowe, pluszowe. Co z tego wybrać, żeby nasza pociecha była zawsze do przodu i tak cudownie uśmiechnięta jak te dzieciaki z opakowań, które z radością odkrywają kolejne zastosowania jakiejś zabawki? Toż to mali geniusze, którzy choć tacy mali, to już na pamięć wykuli instrukcję działania. Wiedzą, gdzie wcisnąć, jak pokręcić i z jaką siłą potrząsnąć. Zasady dynamiki czy inne prawidła fizyki to dla nich pestka.

Coś we mnie pękło w chwili, kiedy dowiedziałam się, że nawet nocnik może być zabawką. Że co? Proszę powtórzyć, bo nie zrozumiałam. Pewnego dnia do szpiku kości wstrząsnął mną fakt, że oto pospolity nocnik wcale takim zwyczajnym być nie musi i zamiast służyć wyłącznie do czynności z góry ustalonych, może grać, świecić i… Wolę nie myśleć, czy taki nocnik może wykazywać jeszcze inne objawy aktywności, bo moja wyobraźnia zaczyna podsuwać mi dziwne obrazy 🙂

Weźmy też inny przykład. Osławione chodziki. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, do czego w sumie są potrzebne. Oczywiście, poza nabijaniem kasy producentom, którzy przekonują, że bez tego ustrojstwa malec nie przeżyje przygody życia, bo zamiast stawiać pierwsze kroki samodzielnie będzie uwiązany do jakiegoś plastiku. Oczywiście, plastik będzie grał i śpiewał, a to jest o wiele ciekawsze niż nauka chodzenia na własnych nóżkach z pomocą rodziców.

Być może jest tak, że ja jestem taka malutka, a świat zabawek tak wielki, że nie odkryłam jeszcze tajemnego szyfru, który pozwoliłby mi na swobodne poruszanie się w gąszczu tych wszystkich urządzeń. Obserwując małego Kieruska odkryłam jednak coś innego.

Wydaje mi się, że mały ma całkiem sporo zabawek, głównie odziedziczonych po parze kuzynów, którzy przez parę dobrych lat dzielnie je dla niego testowali. (Przetrwały tylko najlepsze modele, które w zderzeniu z fantazją i umiejętnościami obydwu chłopaków wykazały się najlepszymi parametrami pod względem wykonania). Pomimo tego jakaś siła popycha Stasia w kierunku zupełnie innych przedmiotów, które z zabawkami nie mają nic wspólnego. Co tam zwierzątka, klocki, książeczki, kiedy w całym mieszkaniu czekają o wiele ciekawsze gadżety, które o wiele fajniej grają, dzwonią, szeleszczą i spadają na ziemię.

Tym samym zapraszam dziś na krótki przegląd ulubionych zabawek Stasia, które wcale zabawkami nie są. Proszę, uspokójcie mnie, że Wasze dzieci mają podobnie. Swoją drogą, ciekawe jakie najdziwniejsze przedmioty przyciągają uwagę innych malców. U nas wygląda to tak:

  1. Łyżka do butów. IKEA, model OMSORG, kolor czerwony

Odkąd zawitała w nasze skromne progi, a było to całkiem niedawno, stała się obiektem uwielbienia ze strony małego Kieruska. Czy z rana, czy wieczorem, jest tak samo pociągająca. Ze swojego kąta kusi obłym kształtem i mruga porozumiewawczo swymi białymi ślipiami, co na malca działa niemal elektryzująco. Uwaga: wcale nie zmyślam, ta łyżka ma oczy i coś na kształt pyszczka. W sumie całkiem sympatycznie wygląda. Stasio używa jej głównie w roli miecza świetlnego, którym wymachuje na wszystkie strony, testując refleks swojej mamy.

2. Okulary taty

Ach, cóż to były za okulary. Piszę o nich w czasie przeszłym, bo pierworodny skutecznie uśmiercił je w zeszłym tygodniu. Próba reanimacji z okazji piątkowego wesela okazała się bezskuteczna i mój mąż osobisty musiał zadowolić się soczewkami. Co ważne, kiedy mama zakładała swoje okulary, to albo wyglądała w nich ewidentnie źle, choć nikt mi nie powiedział albo okulary były nie w tym kształcie i kolorze, bo Kierusek nie wykazywał większego zainteresowania. Za to te tatowe tak pięknie się otwierały, tak szeeerooko. A jak pięknie na ziemię spadały. Ten plask to była muzyka dla uszu malca. Finał był taki, że pewnego dnia otworzyły się za szeroko.

3. Kabel od zasilania od MacBooka taty, kolor biały

To że Kierusek będzie miał coś do kabelków, było wiadome niemal od pierwszego wejrzenia na zdjęcie USG. W końcu syn taty, a tata żadnemu kabelkowi nie przepuści, co jest stałym powodem udręczenie mamy, która próbuje się odgrzebać z tej całej plątaniny. Po krótkim okresie fascynacji kablem HDMI Stasio przejrzał na oczy i otrząsnąwszy się z tego epizodu, zwrócił się w stronę miłości jedynej w postaci kabla od zasilania komputera taty. Efekt tego uczucia jet taki, że kabel wymaga naprawy, bo przestał ładować na każde zawołanie.

 

4. Lampki do czytania. IKEA. Model JANSJO, kolor różowy i czarny

Obydwoje jesteśmy czytofilami, tzn. czytamy dużo, od zawsze i kiedy tylko się da. Ulubionym miejscem do czytania jest oczywiście łóżko, a więc zamontowaliśmy sobie po każdej ze stron lampki do wieczorno-nocnego czytania. Choć Stasio czytać jeszcze nie potrafi, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, to obydwie lampki trafiły na jego celownik. Teraz już wiem, jak wygląda ten błysk w oku, kiedy pojawia się choć cień szansy, że uda się dotrzeć do upragnionej lampki i będzie ją można tarmosić na wszystkie strony. Tym razem to mamina lampka padła ofiarą destrukcyjnych zapędów Stasia, który szybkim chwytem unicestwił jej mocowanie do łóżka. I tak zastanawiam się, co mu chodzi po głowie, kiedy zadziera głowę do góry, wbijając wzrok w żyrandol.

5. Kot. Dachowiec. Imię – Chmureczka

Na wstępie uspokoję tylko, że nie uważam, aby żywe zwierzę, w tym przypadku kot, który jest traktowany jak członek naszej rodziny, podpadał pod kategorię zabawki. Co to, to nie! Jednak w oczach Stasia nasza Chmureczka, szara (dosłownie) eminencja tego bloga jawi się jako urocza sterta kłaków, którą trzeba za wszelką cenę dogonić i wygłaskać swoimi małymi paluszkami. Każda okazja jest dobra, aby rozpocząć pogoń. Każda mina Chmureczki zdaje się zachęcać Stasia do tego, żeby ją mooocno przytulić. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie widziałam jeszcze, aby mały Kierusek reagował tak żywo na swoich rodziców jak na kota. Kiedy widzi naszą stertę kłaków, śmieje mu się cała gęba i podskakuje z tej radości. I tylko Chmurka niewzruszona gapi się na niego jakby kosmitę zobaczyła. Niestety, jest coraz mniej miejsc, w których kotek znajduje wytchnienie od Stasia, którego z pozoru krótkie rączki sięgają coraz dalej i wyżej.

To na tyle, jeśli chodzi o ulubione zabawki naszego Stasia. Nie ma co, producenci bierzcie się do roboty, bo tu wymagający konsument czeka, który żadnej lipy nie przepuści.

Czy Wy też tak macie, że w całej stercie zabawek ciężko znaleźć coś, co może dziecko zainteresować? Może tego wszystkiego jest po prostu za dużo? Z chęcią poczytam informacje o ciekawych zabawkach, które naprawdę interesują maluchy 🙂