Kiedy zachodzisz w ciążę, zwłaszcza pierwszą, prędzej czy później uświadamiasz sobie, że dzieje się coś poważnego. Coś się zmienia, Twoje otoczenie się zmienia, Twój partner się zmienia, wreszcie Ty się zmieniasz. Może na początku zauważysz ledwie subtelną korektę w podejściu do życia. Może z twardej babki zaczniesz przeistaczać się w łzawe stworzenie, które na widok wiewiórki w parku rozpłynie się w zachwytach, bo to takie małe, takie niby nieporadne, takie do zaopiekowania. Niewykluczone, że włączy Ci się namiastka instynktu macierzyńskiego, nawet jeśli wcześniej nie podejrzewałaś siebie choćby o krztynę takowego zachowania.

Z biegiem czasu, kiedy główna przyczyna zmiany Twojego nastawienia zacznie być coraz bardziej natarczywa i w aktach przedwczesnego odwetu będzie okopywać narządy wewnętrzne, możesz zauważyć też, że jesteś wściekła. Nagle odkryjesz w sobie niezwykłe pokłady wściekłości, do których na próżno było dotrzeć wcześniej. No bo jak to tak? Ty umęczona tym całym brzuchem, łażeniem, wybieraniem jeszcze bardziej pastelowych odcieni śpiochów, żeby było bardziej na czasie, a nie tam jakieś róże i pospolite niebieskości. Ty wściekła, bo zapomniałaś, czy paznokcie u stóp pomalowane, a ogląd wizualny niemożliwy z racji tego, że kiedy spoglądasz w dół, to nie widzisz nic poza wielkim brzuchem. Ty wściekła, bo po raz setny w tym tygodniu odpowiadałaś na pytanie „kiedy termin?”. A uwierz mi, że im bliżej końca, tym większe prawdopodobieństwo, że takie pytanie może paść z ust babki z warzywniaka, a nawet kominiarza.

Oczywiście, przez cały czas uzupełniasz wiedzę i czytasz te poradniki, fora, blogi i jakieś gazetki, ale wszystko wydaje się czystą abstrakcją, bo jak tu zrozumieć kryzysy laktacyjne, kolki, refluksy i kikuty pępkowe, kiedy na oczy tego nie widziałaś. Pomimo tego w tym całym galimatiasie zaczynasz rozumieć coś innego…

Z całej masy pozornie strasznych informacji wyłania się gdzieś iskierka nadziei, bo dowiadujesz się, że czekają Cię piękne chwile, że w upapranej kaszce (zgoła czymś gorszym) rzeczywistości znajdzie się miejsce na doświadczanie cudów. Tak, cudów właśnie!

W ten oto zamaszysty sposób docieram do sedna sprawy. Zapewne każda z nas mogłaby wymienić przynajmniej jedną rzecz, która sprawia, że na bok odchodzą wszelkie cienie macierzyństwa. Coś niepowtarzalnego, co rozjaśnia najcięższy dzień i dokonuje swoistego czyszczenia pamięci. To może być niewinny uśmiech, który posyła Twoje bobo, spoglądając zalotnie znad miski kaszki. To może być słodki przytulas, którym raczy Cię na do widzenia, kiedy wychodzisz z domu. Ty najlepiej znasz swoje dziecko, a ono zna Ciebie i wiecie nawzajem, co sprawia Wam największą radość.

johnson-8

Zdradzę Wam mały sekret. Ja też mam małego konika na pewnym punkcie. Powiem więcej. Nie do końca zdawałam sobie sprawę z wagi tego konika, dopóki w ramach testu nie otrzymałam kilku produktów z linii JOHNSON’S® Baby. W końcu trafiła kosa na kamień.

Niewinna paczuszka sprawiła, że przekonałam się ze 100% pewnością, co wywołuje błogi uśmiech na mojej twarzy, którego nie przepędzi nawet najbardziej przemyślana psota małego Kieruska.

Kochamy nasze maluchy w całości, od stópek począwszy, a na czubku głowy skończywszy. Moglibyśmy przytulać i całować każdy centymetr tego małego ciałka. A ja poza tym wszystkim uwielbiam czuć zapach  mojego malucha, wtulać się w jego jaśniutkie włoski i czuć ten słodki, niewinny zapach nasycony zaufaniem i miłością. To moja recepta na skołatane nerwy 🙂 Wystarczy niuchnąć malca i odchodzą problemy, a ja przenoszę się gdzieś do beztroskiej krainy różowych jednorożców, kolorowych baloników, gdzieś do odległych czasów własnego dzieciństwa.

johnson-17

Właśnie takie wrażenie wywarło na mnie użycie kosmetyków do kąpieli i pielęgnacji z serii JOHNSON’S® Baby. Ja wiem, że mój malec pachnie słodko, ale po super bąbelkowej kąpieli z użyciem płynu nawilżającego z oliwką, a później po umyciu włosków szamponem z tej samej serii, Stasio jawił mi się niczym esencja najsłodszego bobasa na świecie.

johnson-3

 

Moja recenzja kosmetyków kąpielowych JOHNSON’S® Baby wypada bardzo dobrze, zwłaszcza że przetestowałam już różne marki z różnych półek cenowych, od wypasionych emolientów począwszy, a na Rossmanie skończywszy. Nigdy jednak poza jednym wyjątkiem, o czym będzie niżej nie sięgnęłam po JOHNSON’S® Baby, a teraz muszę przyznać, że zmienię zdanie.

Często mam wrażenie, że skóra małego Kieruska po kąpieli jest lekko wysuszona, co może być winą wody, a może i ilości czasu, jaką mały spędza w kąpieli. Tego mu nie żałujemy, bo on to po prostu uwielbia. Po kilku użyciach płynu do kąpieli z oliwką Johnson’s Baby zauważyłam, że skóra Stasia jest fajnie nawilżona i pachnie naprawdę bobasowo. Szampon, którym myję teraz jego włoski, poza wygodnym opakowaniem z pompką, posiada również tę zaletę, że fajnie się pieni, szybko zmywa, i zostawia mięciutkie, pachnące włoski, takie gotowe do potargania. Co prawda, Kierusek nie dorobił się jeszcze grzywy lwa, ale kto zabroni matce buszować po tych paru włoskach, sterczących na różne strony świata.

Po kąpieli zazwyczaj używałam oliwki, właśnie z JOHNSON’S® Baby, ale nie byłam specjalnie zadowolona z tego produktu i szczerze mówiąc, czekałam aż się skończy. Może nie jestem specjalistą od takich oliwek, bo zawsze wylewało mi się tego za dużo z butelki, przy okazji zostawiając oliwkowe kleksy w okolicy. Zawsze miałam też wrażenie, że nakładam tego za dużo na Stasia, który zaczynał mi się ślizgać w rękach.

Dlatego z wielkim zdziwieniem przyjęłam fakt, że oto ja, całkiem nieświadoma co w trawie piszczy przeoczyłam, że JOHNSON’S® Baby oferuje również oliwkę w żelu, do tego z rumiankiem. Od teraz to mój osobisty faworyt, który w niewielkim, poręcznym opakowaniu kryje właściwości oliwki, ale o konsystencji nie wyciekającej spomiędzy palców używającej go osoby. Stasio, mój dzielny tester, wyglądał na zadowolonego, a ja obiektywnym, matczynym okiem, mogę stwierdzić, że jest to kosmetyk wart polecenia, który przyjemnie nawilży skórę dziecka i dodatkowo ma piękny, delikatny zapach. Taki po prostu bobasowy.

Teraz już wiecie, że kiedy mam matczynego doła, to zamiast sięgać po zapasowe kilo czekolady, które zawsze chowam w szafce, wystarczy, że pochylę się nad Kieruskiem i poczuję ten dziecięcy zapach mojego synka, a całe zło przechodzi. Bo teraz i tylko teraz mogę cieszyć się tak jak nigdy ze swojego życia.

johnson-7

 

*Wpis powstał w ramach współpracy z JOHNSON’S® Baby, której dziękujemy za możliwość przetestowania swoich produktów.